Jerzy Tadeusz Mróz, Z cyklu "Miejsca" 03

niedziela, 3 listopada 2013

Tabula rasa

Najważniejszą częścią pracy twórczej jaką wykonuje przy danym dziele, jest dialog pomiędzy mną a białą kartką papieru. Dla niektórych liczy się najbardziej sam akt twórczy, epicentrum procesu powstania dzieła, nie jej przeszłość w postaci idei, nie przyszły rezultat, ale sama kreacja, czymkolwiek by nie była. Próbowałam zrozumieć ten typ artysty, podejść do siebie nieco z dystansem, otworzyć się na nowe działania twórcze, ale w konsekwencji wyszła mi z tego całkiem zgrabna pętla wokół własnej szyi, gdyż zaczęłam sam akt analizować.
Ja, kartka papieru, tu się czuję spełniona. Idea dojrzewająca w wyobraźni, różne przekształcenia i algorytmy, które umysł wykonuje, by doznać w końcu efektu aha. Kiedy już osiągnę ten pułap, sam zapis jest kwestią formalności. Owszem, mogę dokonać pewnych poprawek, ale jeśli pomysł okazał się fiaskiem, nie umiem go ulepszyć, muszę zacząć od początku proces myślenia, analizy, koncepcji, po to, by dać kolejne gotowe dzieło. Dzieło równe jest dla mnie działaniu, tylko wtedy, jeśli jest to moje działanie umysłowe, w pocie czoła kreowana wizja, koncept doskonalony za pomocą wizji i abstrakcyjnych i całkowicie wirtualnych przekształceń. Muszę przyznać, że z perspektywy studentki ma to ogromną wręcz wadę w postaci niewidocznego progresu. Nie przynoszę prac, dopóki nie mam ich skończonych w głowie. No i mogę przecież do pracowni przyjść ze swoją głową, ale jakże gęsto musiałabym się tłumaczyć z jej zawartości i wierzcie, lub nie, nie każdy chce takich wyjaśnień słuchać, wolą widzieć efekty. Jest to całkowicie zrozumiałe, nie mogę nikogo za to winić, ewentualnie mieć nadzieję, na nieco elastyczności i wyrozumiałości. Najczęściej jednak muszę się tłumaczyć i stresować, że nie zdążę, że deadline tuż tuż, że koniec świata. Uciekam wtedy do innych światów, najczęściej wirtualnych.
Zastanawiając się, skąd we mnie tyle różnorodnych biegunów, natrafiłam w końcu na wyjaśnienie, które dość logicznie tłumaczy mnie z samej siebie. Przecież ja się idealnie wpasowuje w typ osobowości INTP.

Jeśli nie wiecie czym są typy osobowości Carla Junga, ani jak jego koncepcje rozwinęły Panie Mayers i Briggs, to polecam przeczytać:

http://en.wikipedia.org/wiki/Myers-Briggs_Type_Indicator
http://www.myersbriggs.org/my-mbti-personality-type/mbti-basics/the-16-mbti-types.asp

A co wy myślicie o takiej klasyfikacji? Gdzie byście się sami ulokowali?


EDIT: Uważam ten edit za niezbędny. Podrzucone przez facebook, zrobione przed chwilą. Zachęcam do zabawy:

http://www.gotoquiz.com/which_philosopher_are_you

Wyszło mi, żem W.V.O Quine łamany na późnego Wittgensteina :D

A Wy?

3 komentarze:

  1. Nietzsche 72% (jakoś mnie to nie dziwi), drugi w kolejce jest Sartre/Camus (też mnie nie dziwi). Najzabawniejsze, że to naprawdę nieźle oddaje mój sposób myślenia :D I podwójność moją osobistą też :D

    Według MBTI jestem ENFJ, co się częściowo zgadza. Nie wiem jak tego typu klasyfikacje sprawdzają się w psychologii (psychoterapii) - w teorii i praktyce motywacji dość się sprawdzają ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie całkiem się zdziwiłam, że taki sobie teścik a właściwie to całkiem konkretny :)
      Miałam nadzieję, że się ktoś podzieli sprawdzalnością klasyfikacji MBTI w obszarze psychologii, bo z własną niewiedzą na ten temat stąpam po grząskim gruncie. Nadal będę się upierać, że jako Jungowski Wędrowiec będę podchodzić do szufladkowania podejrzliwie ;P
      Czy praktyka motywacji odpowiada w jaki sposób efektywnie przejmować, dążyć do pozostałych typów? W jakiejś interpersonalnej atrakcyjności wyobrażam sobie przede wszystkim autentyczność. Czy taką autentyczność da się wypracować poprzez dążenie do otwarcia się np na ekstrawertyzm? Nic przecież nie jest zamknięte, a już ostatnie co jest, to umysł, zatem się chyba da ;D

      Usuń
    2. "Czy praktyka motywacji odpowiada w jaki sposób efektywnie przejmować, dążyć do pozostałych typów?" - jeśli ma to jakiś sens, to pewnie. Raczej chyba chodzi o pewne delikatne zmiany (na przykład, przeniesienie uwagi od podstawowych preferencji do tych pobocznych) i wykorzystanie potencjału w bliższych sobie "dziedzinach". Wiadomo, że jak pewne "typy" leżą daleko od siebie, to sprawa jest trudna, bo trzeba by przejść po kawałeczku przesuwając się po "typach spokrewnionych". Ale to jest teoria. W praktyce raczej mało prawdopodobne, by ktoś o określonym "typie" miał w sobie taki potencjał do wykorzystania, który jakoś specjalnie go zbliża do tego dalszego "typu" (czyli potencjał "dalszego typu" byłby założonym obszarem, powiedzmy, celowym przy rozwoju). Na sucho to wszystko brzmi bzdurnie :D Na żywo się sprawdza w jakiś okrojonych obszarach. Moim zdaniem mają ograniczony zasięg użycia. Można z nich skorzystać na przykład żeby usprawnić jakiś konkretny proces, projekt, pracę w grupie, komunikację itp. W psychologii ma to chyba też konkretny, "narzędziowy" wymiar, chociaż niby panie dodały do Junga nastawienie do świata zewnętrznego i powstały typy, które są bardziej dynamiczne. Ciężko mi sobie wyobrazić jakiś całościowy rozwój głównie w oparciu o MBTI. Generalnie to MBTI zajmują się certyfikowani specjaliści (i jeśli ktoś jest tematem zainteresowany na serio to lepiej się zwrócić do nich), Jung zaś jest szerszym tematem, całkiem osobistą przygodą. Uważał, że typy osobowości to taki kompas w rozwoju, same nieco się zmieniają, ale najsilniejsze preferencje zostają na miejscu ;) Wtedy chyba możemy mówić o jakimś ogólnym rozwoju, zbliżamy się z modelu osobowości do narracji (jak ja to kocham hahah). Przez pierwszą połowę życia korzystamy z siły naszych podstawowych preferencji, a potem szlifujemy inne, aby stworzyć sobie warunki dla zrównoważonego rozwoju. Kwestionariusz jest ciekawy, ale chyba wolę czytać samego Junga i łączyć różne niteczki jego prac ;)

      Usuń