Jerzy Tadeusz Mróz, Z cyklu "Miejsca" 03

sobota, 4 stycznia 2014

Nowy Krok

Rozbiłam się jeszcze przed Nowym Rokiem na bardzo wiele kawałków, z których to zamiatam się w chwili obecnej na szufelkę i staram ulepić w Nowe Lepsze Jutro.
Nie marzę rzecz jasna o żadnej idylli, o żadnej ostatecznej formie w której miałabym pozostać, raczej o odcięciu zbędnych gałązek, by moje życie było bardziej kwitnące.

Uderzając we wszelkie krzywe zwierciadła, w jakich moja twarz się zbyt długo odbijała, mogę sobie pogratulować podjęcia kilku ważnych decyzji, mających na celu znalezienie wyjścia z labiryntu luster. Nie chcąc być wręcz śmiesznie enigmatyczną powiem wprost: życiowa stabilizacja.
Jak się ma ona do luster? Ma się ona bardzo konkretnie do twarzy, która się w lustrze odbija. A że ze swoim odbiciem czułam się dość niekomfortowo mniej więcej od momentu, w którym rozpoczęła się kalendarzowa jesień, postanowiłam skorzystać z pewnej cykliczności i doprowadzić w starym roku do końca sprawy, które wymagały dokończenia, natomiast Nowy Rok rozpocząć od magazynowania sił na dokończenie spraw, które nie mogły zostać zakończone wcześniej i z całym dobrodziejstwem inwentarza, zabrać się za realizację tego, co przewidziałam na rok 2014.

Obiecałam sobie, że od tego roku przestanę się przyznawać ile mam lat, pomimo tego, iż nikt w mój wiek nie wierzy (dowód osobisty poproszę ;))*

Myśląc wcześniej o wieku, który przy najbliższych urodzinach przekroczę, czyli 25, miałam wizję zgoła odmienną od tej, która wykluła się z rzeczywistości.
Nie narzekam, wręcz przeciwnie, czuję się swoją sytuacją pozytywnie zaskoczona. Liczyłam na coś zupełnie innego, ale wynikało to niestety z iddylicznych wyobrażeń o ćwierćwieczu, jako o momencie w którym wszelkie kucyki pony i książę z bajki, oraz w końcu księżniczka, zaczynają żyć długo i szczęśliwie.
Na całe szczęście, nie ma żadnych kucyków, księcia ani ja też nie jestem księżniczką. Jestem autonomicznym bytem walczącym o samoświadomość i niezależne bytowanie.

Nie będę się zwierzać z podjętych decyzji dotyczących mojej przyszłości, póki nie wprowadzę ich w życie, ale za to mogę się zwierzyć z pewnych już zakończonych działań, czy też zmian, które okazały się dla mnie niezbędne. Natrafiłam też przy okazji dobudowywania do własnej konstrukcji pewnych elementów, na cegiełki całkiem niespodziewane, a tak radosne i potrzebne, że aż wstyd, że sama ich nie wymyśliłam ;)

Taką niespodziewajką jest rodzeństwo, które rodzinnie spodziewamy się powitać w naszych progach na wiosnę, bliźniaki, parka ;D
Sytuacja dość niezwykła; nie spodziewałam się rodzeństwa w tym wieku, a tym bardziej nie spodziewałam się po sobie takiej radości! Do myśli o własnym potomstwie odnosiłam się zawsze sceptycznie i muszę przyznać, że przy okazji tego wydarzenia, które staje się na moich oczach, coś we mnie pękło.
Przełamałam własną blokadę wiążącą się z osiedleniem się, zakorzenieniem, umiejscowieniem się w świecie, byciem istotą bardziej wspólnotową i przede wszystkim rodzinną, dbającą, opiekującą się, troszczącą.
Nie zmienia to na razie nic w kwestii chęci posiadania dzieci, ale sam fakt, że pojawią się one w moim życiu w postaci rodzeństwa wyryło we mnie bardzo pozytywy kanion, całkowicie nieznanych mi do tej pory emocji.
Wpłynęło to na fakt, że przeżyłam zeszłoroczne już Święta zupełnie inaczej niż do tej pory. Okres pomiędzy Świętami a Nowym Rokiem nabrał nagle dla mnie znaczenia. Sensu jako takiego szukać nie musiałam, ale o zupełnie nowy wymiar przeżywania tego czasu rozbija się ów niuans.
Po śmierci mojej babci, seniorki rodu, nie mogliśmy wspólnie znaleźć języka, w którym byśmy się cieszyli z faktu, że jesteśmy rodziną. W tym roku nastąpiła zmiana, która mam nadzieję stanie się tendencją i próbą konstruowania własnej tradycji rodzinnej wpisującej się w kulturową.

Jeśli już jestem tak bardzo prywatna, to dodam jeszcze, że rozstałam się ze swoim lubym. Rozeszliśmy się bardzo pokojowo, jak ludzie dojrzali. W tym właśnie punkcie, muszę nam pogratulować.
Obyło się bez dramy, wzajemnych żali i wyszukiwania drzazg nawzajem w oczach.
Mamy ze sobą niezły kontakt, wspieramy się, i póki co, jest po prostu dobrze.

Dlatego pomimo ogólnego rozbicia, czuję się ze swoim odbiciem w lustrze całkiem zgodna. Pokonałam wraz z nadejściem Nowego Roku kilka ważnych barier, które blokowały mnie na tyle skutecznie, że wplątałam się w jakąś agoniczną wręcz niemoc. Jedna taka, kolejna i wszelkie wtóre, aż w końcu rozplątać się było ciężko i znaleźć koniec, którym można by zacząć wyplątywać z kłębku.

Mam zatem swój labirynt, mam swoją Ariadnę, Minotaura nie spotkałam jeszcze.
Wywróżono mi na ten rok taką oto triadę: sukces, doświadczenie i popularność.

Nie podchodząc do wróżby zbyt poważnie, za to do postanowień nieco poważniej, życzę sobie i Wam w tym roku szczęścia. Tylko tyle, tak jakoś banalnie, ale naprawdę nic lepszego nie przychodzi mi do głowy w ramach końca i początku ;)
A jako zodiakalny baran, końce i początki mają dla mnie szczególne znaczenie ;D


* specjalnie dla Ciebie Absyncie ;D